DZIKA BANDA RAF? (krytyczna recenzja „dokumentu” TVN)
„Z naszego filmu wynika, że RAF był jedynie grupą psychopatów (…)”
dziennikarz TVN Witold Gadowski (na swoim blogu)
Dlaczego dzika? Dlaczego banda? No właśnie, czy TVN jest w stanie nakręcić rzetelny i uczciwy dokument o Frakcji Czerwonej Armii? Sam jego tabloidalny tytuł: „Dzika banda RAF”, nastawiony na wzbudzenie taniej sensacji i przyciągnięcie mało wymagającego widza (sygnalizujący jak niewiele wymagają od siebie sami jego autorzy), już na wstępie pozbawia, co do tego wszelkich złudzeń. Słusznie pozwala to przypuszczać, że tvn-owscy specjaliści od „śledztw dziennikarskich” podsuną nam gotowe i jednoznaczne oceny, powierzchownie prześlizgując po najgłośniejszych wydarzeniach tamtego okresu, bez zagłebiania w jakiekolwiek niuanse i szerszy kontekst historyczny.
Padające w trakcie filmu deklaracje o przeprowadzeniu „drobiazgowego śledztwa”, brzmią jak kiepski żart i pobożne życzenia dwójki dziennikarzy, którzy od początku prezentują fakty, dobierając je pod uprzednio przyjęte założenie, że (jak głosi zwiastun filmu) RAF to „krwawi najemnicy STASI”, manipulowani przez „potężniejsze od siebie siły”. Dlaczego tak? Ponieważ tylko w ten sposób można było połączyć temat Frakcji z polskim wątkiem jej historii, nienaturalnie wyolbrzymiając kwestię powiązań wschodnioniemieckich tajnych służb i zachodnioniemieckich partyzantów.
Warto zacząć od wyjaśnienia znaczenia słowa „najemnicy”. Najemnicy to „psy wojny”, mordercy do wynajęcia, ludzie, którzy zabijają dla pieniędzy i służą tym, którzy za to płacą. Najemnicy są w Legii Cudzoziemskiej, w oddziałach rosyjskich okupujących Czeczenię i w firmie Blackwater w Iraku. (często są to byli kryminaliści). Najemnik to z założenia ktoś, kto sprzedaje „usługę” zabijania i nie obchodzi go, kogo i w imię jakich celów zabija. Jest po prostu „dobrym” żołnierzem, za którego decyzje podejmuje ktoś inny. Ktokolwiek zna historię RAF i pokolenia 68, wie, że w tym przypadku określenie takie jest cyniczną manipulacją.
Mając jednak na uwadze perspektywę narzuconą nam przez Witolda Gadowskiego i Przemka Wojciechowskiego ważne staje się ,aby zdawać sobie sprawę czego w tym filmie zabrakło, jakich informacji zdecydowano się nie pokazywać. Przede wszystkim skrzętnie pomija on skalę amerykańskich zbrodni wojennych w Wietnamie i wsparcie, jakiego udzieliła im w tym zakresie RFN. Nie wspomniano również o nagonce na ruch studencki i antywojenny, jakiej patronował medialny koncern Springera, co doprowadziło do próby zabójstwa, gdy skrajnie prawicowy zamachowiec targnął się na życie przywódcy Opozycji Pozaparlamentarnej, Rudiego Dutschke. Film informuje nas, że policyjny zabójca studenta Benno Ohnesorga, podczas protestów przeciwko wizycie szacha Iranu, okazał się być wschodnioniemieckim agentem. Nie informuje nas się już natomiast o tym, że to nie wschodnioniemiecki sąd uniewinnił Kurrasa, to nie wschodnioniemieckie władze miasta stanęły za nim murem, ani nie wschodnioniemiecka policja usiłowała zatuszować morderstwo, podając do oficjalnej wiadomości nieprawdziwą informację, jakoby przyczyną śmierci było złamanie podstawy czaszki. Wreszcie to nie NRD-owska prasa, chwaliła brutalne zachowanie policji. Nie należy również zapominać o tym, że Ohnesorg nie był jedyną ofiarą konfrontacji APO z państwem. Po akcji policji, podczas wizyty szacha Iranu, wielu pobitych znalazło się w szpitalach, samą akcją zaś dowodził były esesman Hans Ulrich Wagner. Także podczas zamieszek, które wybuchły po próbie zabójstwa Rudiego Dutschke, zginęły dwie osoby, a wiele zostało rannych. Również prawicowy zamachowiec Joseph Bachman, który strzelał do Dutschkego, nie był agentem Stasi. I to nie agenci Stasi urządzili polowanie na Rudiego Dutschke, z zamiarem dokonania na nim linczu. (Przypadek taki miał miejsce gdy grupa prawicowo nastawionych obywateli Berlina Zachodniego, usiłowała dopaść i pobić mężczyznę, który wyglądem przypominał Dutschkego.) Ta – świadoma – ignorancja dla wielu faktów, cechuje cały film.
Do innych pomniejszych przekłamań, wynikających zapewne z niedokładnego zapoznania się z tematem, należą:
– informacja, że podczas odbicia Andreasa Baadera z biblioteki, ranny został jeden z policjantów. W rzeczywistości kula raniła pracownika biblioteki.
– informacja, że Baader, Ensslin, Proll i Soehnlein podpalili dom towarowy w proteście przeciwko kapitalistycznemu światu konsumpcji. Głównym motywem – i taka była wersja przedstawiona w sądzie – był protest przeciwko wojnie w Wietnamie.
– informacje o działaniach tzw. „drugiej generacji” RAF ilustrowane są zdjęciami z próby zabójstwa Dutschkego, studenckich ataków na Bilda oraz z tzw.”Ofensywy Majowej” z 72 r. przeprowadzonej przez tzw.”pierwsze pokolenie” RAF czyli jej przywódców-założycieli. Metoda jest jasna. Nieważne co pokazujemy, ważne żeby były tam zamieszki, krew i ślady po wybuchach. Jednym słowem dziennikarstwo na poziomie.
– przypisanie RAF terrorystycznego porwania samolotu pasażerskiego do Mogadiszu, którego w rzeczywistości dokonało palestyńskie komando (w porozumieniu z przywódcami „drugiego pokolenia”, bez wiedzy osób siedzących w Stammheim)
Jako główne źródła informacji mamy tutaj albo tendencyjnego narratora, albo Bettinę Roehl, która z właściwą sobie nienawiścią do pokolenia’68, stara się opluć wszystko, co się z nim wiąże, mówiąc o modzie na „pop-komunizm jako mieszance narkotyków, rewolucji i BMW” oraz o tym, że brud a także „tarzanie się w błocie i popiele” było cechami charakterystycznymi tej generacji. Członków RAF nazywa „30 idiotami-kryminalistami, ludźmi, którzy się pogubili.” Jednym słowem kryminaliści, głupki, brudasy. Ani słowa o społeczno-historycznym podłożu, na jakim w całej Europie rozwinął się ruch Nowej Lewicy, następnie zaś grupy zbrojne. Takiej wnikliwości nie powstydziłby się żaden poważny dziennikarz ani historyk.
Z drugiej strony mamy polskiego narratora, który z protekcjonalną wyższością formułuje za nas i podsuwa gotowe oceny wydarzeń, należące do autorów (np: „Dzieci-kwiaty walczą na ulicach, jeszcze nie wiedząc, że ich szlachetne gesty doprowadzą do tragedii”). Jednocześnie narrator dramatyzuje opisywane zdarzenia nadając im w ten sposób bardziej sensacyjną aurę (np. gdy mowa o tym, że Aust „odbija” córki Ulrike z rąk włoskich towarzyszy, podczas gdy za chwilę sam Aust wyjasnia, że nie było to odbicie, lecz po prostu odebranie dzieci na podstawie umówionego hasła) oraz odmalowuje apokaliptyczny charakter działalności RAF („niemal codziennie wybuchały bomby”, „RAF rabował banki, podpalał i strzelał”) nie mówiąc nic o tym, dlaczego podpalał (te a nie inne miejsca) oraz dlaczego strzelał (do tych, a nie innych osób). Krótko mówiąc motywy działalności członków RAF, ich polityczna ocena sytuacji, uzasadnienie sięgnięcia po przemoc, pozostają poza obszarem zainteresowań autorów filmu, a widz pozostaje od niej odcięty. Punkt widzenia głównych bohaterów zostaje….pominięty. Głosy dwójki byłych członków RAF, Boocka* i Proll, grają tu role wyłącznie egzotycznych statystów z przeszłości, które mają nadawać filmowi pikantnego posmaku („dotarliśmy do byłych terrorystów”) i których redaktorzy filmu próbują osądzić przed obiektywem kamery, najpierw podpytując na nieistotne, dawno już opisane tematy, by na końcu „zaskoczyć” ich dokumentem z Instytutu Gaucka.
Zastanawiająca ignorancja jak na „drobiazgowe śledztwo”. Staje się ona jednak bardziej zrozumiała, gdy przypomnimy sobie, że obowiązuje nas tutaj z góry przyjęty i niewypowiedziany wprost pogląd, że RAF to powolne marionetki STASI. Wówczas pozostaje już tylko triumfalnie zdemaskować ich zbrodnicze powiązania i mamy gotowy kolejny antysowiecki, a przy okazji antylewicowy, dokument na miarę dziennikarstwa prywatnej stacji telewizyjnej. Republika Federalna Niemiec, USA, Springer, byli naziści pozostają rzecz jasna poza wszelkimi podejrzeniami. Dlaczego? Ponieważ wówczas nie udałoby się tak jednowymiarowe i upraszczające przedstawienie „terrorystów z RAF”, jako pożytecznych idiotów, których mózg znajduje się nie gdzie indziej jak w Moskwie. Ten popularny prawicowy wytrych, uwalnia od obowiązku dociekliwego przyglądania się faktom oraz ich krytycznej analizy. Jeśli któreś z nich nie pasują, tym gorzej dla nich. Zgodnie z tą tendencją, ocenzurowana z faktów zostaje historia zerwanych związków Ulrike Meinhof ze wschodnioniemiecką partią komunistyczną. Autorzy próbują nas przekonać, że tworząc RAF, Ulrike usiłowała nawiązać współpracę w tym zakresie ze Wschodnimi Niemcami. Tymczasem w rzeczywistości już w 1964 r.(czyli na 6 lat przed powstaniem RAF) Meinhof zażądała wypisania jej z partii (do której należała od lat 50-ych), a jej mąż Roehl został z niej wyrzucony. Stało się tak, ponieważ oboje nie zgodzili się na wschodnioniemiecką cenzurę w redagowanym przez nich piśmie „Konkret”, które do 1964 r. było potajemnie finansowane przez NRD. Od tego momentu zarówno pismo jak i jego redaktorzy całkowicie uniezależnili się od swoich dotychczasowych sponsorów, organizując je na samodzielnej platformie politycznej. Wraz z rozkwitem ruchu Nowej Lewicy oraz fascynacją rewolucjami chińską, kubańską i wietnamską, w RFN rozwinął się nowy ruch studencki i rewolucyjny, który dystansował się do ZSRR, podążając własną niezależną drogą, dokonując m.in. ideologicznej mieszanki maoizmu, marksizmu – leninizmu, anarchizmu i Szkoły Frankfurckiej. Z nim właśnie związała się Meinhof i „Konkret” oraz pozostali członkowie RAF. Dla autorów filmu takie niuanse pozostają bez znaczenia.
Oczywiście nie oznacza to, że kontaktów RAF ze STASI nie było. O związkach ze służbami wspomina w filmie Boock: „Jądro RAF-u do którego należałem odrzuciło kontakty z tajnymi służbami. Doszło do nich 2-3 razy gdy bywaliśmy przejazdem w Polsce.” Astrid Proll dodaje: ” Służby były w to zaangażowane o wiele później, ale nie w taki sposób jak myślisz.” Jak w rzeczywistości kształtowały się te związki to z pewnością wymaga rzetelnego prześledzenia i zajmują się tym niektórzy niemieccy historycy. Jednak „Dzika banda RAF” się do tego nie przyczynia, czyniąc z tego faktu propagandowo rozdęty zarzut całkowicie zniekształcający proporcje między czynnikami i okolicznościami, które decydowały o powstaniu i losach RAF. Starczy powiedzieć, że służby zachodnioniemieckie nie kontrolowały RAF, a jedynie, gdy ta już powstała, to w pewnym okresie po cichu jej sprzyjały wychodząc z założenia, że da im to przynajmniej częściową możliwość trzymania ręki na pulsie wydarzeń. Nie bez znaczenie był także fakt, że pewne cele RAF i ZSRR/NRD były wspólne – walka z zachodnim imperializmem i sabotaż jego polityczno-ekonomicznych struktur (jak wskazywał Ryszard Kapuściński, ZSRR pomógł Trzeciemu Światu wybić się na niepodległość). Współpraca ze STASI (nie licząc wcześniejszych przejazdów przez NRD na Bliski Wschód) przypadała głównie na lata 1980-88, potem zaś urwała się (rozpad Związku Radzieckiego), mimo to jednak RAF istniał do 1998 r. Pokazuje to, że związek ten nie był ścisły, a współpraca miała charakter okresowy. Łącznie służby pomogły zamieszkać w NRD pod fałszywą tożsamością mniej niż 10 byłym bojownikom RAF. Jednocześnie wielu z nich ukrywało się nie tylko tam, ale również w całej Europie, w Ameryce Łacińskiej (walczyli np. w rewolucji sandinistowskiej o czym wspomina w „Rewolucji w imię Augusto Sandino” Wojciech Giełżyński) oraz w palestyńskich obozach dla uchodźców. Dlatego relacje RAF-STASI należy ująć we właściwych proporcjach i sztucznie jej nie nadmuchiwać. Z nią czy bez niej RAF i tak by działał, korzystając z innych przyczółków. Dobrym przykładem w tym kontekście mogą być przypadki, w których kraje bloku wschodniego zamierzały wydać w ręce władz zachodnioniemieckich, schwytanych na swoim terenie bojowników RAF.Organizacja przede wszystkim napędzana była idealizmem i zaangażowaniem społecznym młodych radykałów, nie zaś gotówką zza wschodniej granicy. Jej źródłem był pokoleniowy bunt 68 roku oraz nierozliczona faszystowska przeszłość RFN, wewnętrzne i globalne sprzeczności kapitalistycznego społeczeństwa, uwikłanego w wojny, wyzysk i wsparcie dla krwawych reżimów.
Gdy przebrniemy już przez wszystkie te zafałszowania, najciekawszym fragmentem filmu okaże się rozmowa z SB-kiem, który rzekomo miał pilotować przebywających w Polsce członków grupy. Rozmowa na temat obecności RAF w Mrągowie kończy się w ten sposób:
Esbek: …mieli mieć jakieś szkolenie. Ja to pamiętam, bo oni pode mnie podlegali.
TVN: Aha, współpracownicy z tamtych czasów?
Esbek: Nie współpracownicy tylko oficerowie.
Oficerowie? Nasuwa się pytanie, jacy oficerowie? Przecież w RAF nie było żadnych stopni wojskowych. A może STASI przysłało ich na szkolenie do Polski pod przykrywką jako oficerów? Skąd w takim razie SB-ek wiedziałby, że byli to członkowie RAF? Jeśli zaś założymy, że wiedział o jednym i o drugim, czemu nie wyjaśnił tego w wywiadzie? Cofnijmy się do początku tej rozmowy. Dziennikarze siadają i mówią: „Kręcimy film o RAF…Frakcja Czerwonej Armii…Niemcy.” Esbek mówi, że coś kojarzy i zaczyna opowiadać. Z jego opowieści wyłania się jednak obraz niepasujący do tego, co mówi dokument z Instytutu Gaucka. Okazuje się, że tajemniczych gości nie pilnowali żadni milicjanci – to pierwsza sprzeczność. W końcu dociera do miejsca w którym mówi o oficerach, co zupełnie nie pasuje do RAF. O dziwo, w tym najciekawszym momencie, wywiad się urywa. Jak to wszystko sensownie ze sobą połączyć? Otóż najbardziej prawdopodobne wydaje się, że esbek mówi po prostu o oficerach wschodnioniemieckiej armii przysłanych do Polski na bratnie szkolenie.
Wszystko tu pasuje: zawłaszcza Czerwona Armia z Niemiec, o którą pytał dziennikarz, nie wspominając, że chodzi mu o „organizację terrorystyczną” oraz o Niemcy Zachodnie. Tłumaczyłoby to także, dlaczego nikt nie pilnował gości. Możliwe zatem, że mamy tu do czynienia z kuriozalnym nieporozumieniem, gdzie obie strony mówią o kimś zupełnie innym. Oczywiście niewykluczone, że działacze RAF byli kiedyś w Mrągowie, niemniej wskazanie w tym przypadku na oficerów, sugeruje, że opowieść esbeka dotyczy zupełnie innej historii.
Po wysłuchaniu tej dziwnej rozmowy, wątpliwości wydają się raczej narastać niż rozwiewać, a „drobiazgowe śledztwo” ich niestety nie wyjaśnia. Podobnie jak i cały film, który nie pomaga w zrozumieniu fenomenu RAF, jego historycznych źródeł i społecznej genezy, zastępując analizę propagandowymi kliszami polskiego antykomunizmu. Zajadłość tego zabiegu jest o tyle kompromitująca dla jego autorów, że nawet pomimo, dystansu czasowego i historycznego dzielącego ich od opisywanych wydarzeń nie zdobyli się oni na minimum bezstronności i rzeczowego namysłu, do którego o dziwo zdolny był nawet Horst Herold, szef Federalnego Urzędu Kryminalnego, odpowiedzialnego w latach 70-ych za ściganie RAF. Powiedział on wówczas: „Pojawia się pytanie, czy terroryzm w formie, jaką przyjmuje on w Niemczech, a także na całym świecie, jest produktem umysłu sprawców (…), czy też odzwierciedleniem pewnych procesów społecznych zachodzących w świecie zachodnim, i w tym sensie ukazuje obiektywnie istniejące problemy. To bardzo ważne, gdyż od odpowiedzi na nie zależy decyzja, kto w pierwszym rzędzie ma zwalczać terroryzm, policja czy politycy. Moim zdaniem politycy – tam gdzie dotyczy to zmiany warunków, w jakich dochodzi do rodzenia się terroryzmu… I wówczas nie pomaga walenie po głowach lub, jak żąda wielu, strącanie głów, lecz oddziaływanie na przyczyny historyczne i normy prawne.”
* Dla pełnej kompromitacji RAF film wspomina o narkotyczno-seksualnych orgiach, którym mieli się oddawać jej członkowie. Jednak przy okazji rozmów z Boockiem i śledzenia jego przeszłości całkowicie pominięty zostaje fakt, że Baader i Ensslin odmówili przyjęcia go do grupy ze względu na to, że… był on uzależniony od narkotyków. Dopiero gdy Baader i Ensslin znajdowali się w więzieniu Boock ukrywając swoje uzależnienie włączył się do działań RAF-u dzięki kontaktom z innymi członkami organizacji. Więcej na ten temat przeczytasz tutaj:
http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/11/27/krytyka-baader-meinhof-komplex/
Komentarz do filmu na blogu jego autora Witolda Gadowskiego:
http://witoldgadowski.blog.netbird.pl/2009/11/29/dzika-banda?add_comment=true